Jedna doba bliżej końca

Cudownie jest móc znów starać się zaaklimatyzować w szkole po długim okresie lenistwa. Trzeba tylko znaleźć w sobie motywację. Wpadłem na pomysł stawiania sobie wyzwań. Czasem niby małych, ale jakże budujących. Na przykład takie wyzwanie: znajdź 10 powodów, dla których fajnie jest być nauczycielem w polskiej szkole. Takiej szkole. No dobra  – niech będzie 5. Hmmm, no może przesadziłem. Pomyśle o innym wyzwaniu.

Ze szkoły wczoraj wróciłem po 17 czując na sobie błogi ciężar minionych lekcji i spraw nieogarniętych. Dwie godzinki trwało przygotowanie obiadokolacji dla mnie i syna. A po kolacji, na 5 minutek, przytuliłem poduszkę… i obudziłem się po dwóch godzinach. Spojrzenie na ścienny zegar, pamiątkę po moich dziadkach, rozbudziło mnie natychmiast.

Co tu robić o takiej porze? Jak dobrze, że jest dziennik Librus. Włączanie tego dziennika jest niczym otwieranie jajka niespodzianki. Nie ważne o której godzinie i w jakim dniu tygodnia wejdziesz, a zawsze czeka tu na człowieka przynajmniej kilka zadań, dzięki którym czuje się potrzebny. Mało tego, odkrywa w sobie powołanie, misje, wizje i takie tam różne wyższe pokłady nauczycielstwa. Tu znajdują się zadania wymyślone przez szkolne władze, usprawiedliwienia, żale i pytania rodziców, prośby o pomoc koleżankom, pytania dzieci itp. Kilkanaście wiadomości. Czasem kilkadziesiąt. Półtora godziny i już mogę zająć się ostatnim zleceniem wieczoru firmowanym przez pedagoga. Jest nim konieczność napisania dostosowań dla tych wszystkich aniołków, których nieczuły los obdarzył różnymi problemami zdrowotnymi. Takimi, które utrudniają im naukę lub czasem po prostu przyzwoite funkcjonowanie w szkole. Często nie jest to efekt losu, a troskliwości i siły przekonywania rodziców – ale to takie moje, zapewne mylne wrażenie.

No, wiec siedzę i czytam po  kilka stron opisujących jak to Kasia czy Basia lub Kazik centralnie nie dosłyszy, Antek nie ogarnia zadań logicznych, Franowi i dziesięciu jemu podobnym nieharmonijnie coś się rozwija, ktoś nie łapie percepcji, a inni tracą koncentracje albo mają słaba motorykę itd. Itp. Asperger, autyzm, dysleksja, dysgrafia, dysortografia, ADHD. O! Nie! Skłamałem. Od kilku lat dzieci nie mają już ADHD. Jeszcze kilka lat temu w każdej klasie było kilkoro z taką diagnozą. Dziś raczej Asperger wygrywa ranking. ADHD znikło. Czytam i pisze. Jedna opinia czy orzeczenie – 5 stron czytania  – 2 strony mojego opisywania. Piszę, jak to ja, na podstawie tych wiadomości, będę specjalnie i wyjątkowo traktował dane dzieciątko na moich lekcjach. O godzinie 2 jest dobrze, bo skończyłem sześć klas ósmych.  W nagrodę piję kawę. Generalnie to mi nie smakuje i raczej bym jej nie dotknął, ale podobno pomaga, aby nie marnować czasu na spanie. Więc się delektuję i zabieram za kolejne opisy uczniowskich trudności z klas 6 i 7. Ta noc wyjątkowo szybko mi mija. Ale jakże owocnie. Mam 76 sztuk dostosowań, Mam też nowe małe wyzwanie – zapamiętać  co, komu i dlaczego mam robić lub nie robić. Na co  pozwalać, zwracać uwagę itd. Dawniej miałem tylko kilka dostosowań. Dziś kilkadziesiąt, a jest szansa, że jak poradnia zatrudni jeszcze kilku fachowców, będzie dobrze ponad 100. Bez kozery powiem 500. Papier jest cierpliwy.

Szybko zaglądam do listy tematów lekcyjnych na nowy dzień. Dobrze, że mam troszkę materiałów z poprzednich lat, bo po godzince przygotowań,  jestem otwarty na kolejne wyzwania. Toaleta, śniadanie i jazda do szkoły.

Przed dyżurem, dumny,  zostawiam moje dostosowania w sekretariacie i biegnę na pięterko stać na straży porządku i bezpieczeństwa.  Fajnie, tylko już odrobinę zaczynam odczuwać decybele uczniowskiej mocy. Starość.  Potem 5 lekcji – dziś spokojnie. Pomiędzy nimi parę dyżurów. W miedzyczasie ogarniam jeden zepsuty laptop. O 13 jestem po lekcjach i spokojnie mogę iść do… toalety. Uff – kawa ze mnie uchodzi, a wstępuje uczucie ulgi i prawie szczęścia. Koleżeństwo po fachu wie o czym piszę.

A! Nie powiedziałem, że wcześniej zdążyła mnie złapać pani pedagog i zwróciła dostosowania, bo wypisałem je na nieodpowiednim druku. Miałem punkty, a powinno być w tabelkach. Cóż dobrze, że zapisaną wersję elektroniczną da się w godzinę poprawić i od nowa wydrukować. Rodzi się refleksja, że technologia daje nam cudowne możliwości. W poradni pedagogicznej można opisać, w oparciu o programy komputerowe, znacznie więcej dzieci. Nauczyciele dzięki temu mogą zrobić więcej dostosowań. Jest progres. Tak, wszystko to przez te komputery.

Jeszcze kilka spraw związnaych z „laboratoriami przyszłości” i szkoleniami z TIK (nie będę Wam już dziś zawracał tym tematem głowy) i jest prawie 15.

O! Kurde! Już prawie 15, a o 16 zaczyna się moja cudowna, narodowa, gra internetowa z PGG. Jest wszystko czego człowiek potrzebuje dla relaksu i sportu. Jest napięcie, emocje, nagroda zacna bo WĘGIEL.

Nie znacie tej gry? Dwa razy w tygodniu siada przed komputerami około 100000 ludzi i klika.  Klika i bożka internetowego prosi: aby komputer się nie zaświesił, aplikacja zadziałała, aby udało się kupić (KUPIC za cenę dwa razy większą niż rok temu) 3 tony węgla. Modlą się i walczą.

Więc zasuwam do domu. Jade moim prawie 20 -letnim Oplem i coś z tyłu dziś stuka. Do świecącej się zółtej kontrolki silnika już się przyzwyczaiiłem – nikt nie wie co jest przyczyną. Może w październiku, po wypłacie, to ogarnę, A może wygram prawo kupienia węgla, wtedy autko będzie musiało poczekać jeszcze do listopada, Życie i priorytety.

Jestem w domu. Tu przez 40 minut staram się zalogować do strony PGG. Większość czasu autorzy gry cieszą mój wzrok taką piękną stroną w narodowych barwach.

Po 16 udaje mi się zalogować i już czuje się prawie wygranym. Zaliczyłem pierwszą bazę.  Dziś Internet jest dla mnie łaskawy, bo  o 16:20 otwiera mi się strona i jest! Widzę ofertę kupna węgla, dochodzę nawet do opcji dodaj do koszyka i… teraz zawiesza mi się strona internetowa. No cóż… odświeżam i odświeżam. Klikam i klikam. Raduję oczy biało-czerwoną stroną nakłaniającą mnie bym się nie poddawał. Kształtuję więc swój charakter.  Tak do 16:50, bo na 17:00 musze zdążyć się przelogować na drugą odsłonę gry o węgiel.

Tym razem na stronie Taurona. Tu łatwiej się zalogować. Ale węgla można wygrać mniej. Znów widzę ofertę i błyskawicznie próbuję dodać do koszyka, bo kto szybszy ten lepszy. Hmmm, czekam, czekam i okazuje się, że dziś nie jestem z tych lepszych. Pocieszeniem jest fakt, że nie tylko ja, ale tysiące innych Polaków też. Czuję tę jedność narodową grających i niemalże słyszę nasze  dobre słowa o naszych rządzących. Bo wprawdzie dzisiejsza sesja nie była bardzo dla mnie udana, ale mogę znów spróbować w czwartek, wtorek, czwartek… Nasz dobry rząd zadbał o rozrywkę dla starego belfra i wielu innych. Czuję się pełen energii i wiary w przyszłość. Bo jak tu nie wierzyć Morawieckiemu, gdy sam dziś widziałem, że węgiel jest do sprzedania. Tak jak mówił! Ja dziś go dwa razy widziałem na moim monitorze i chętnie to potwierdzę. Zapomniał tylko powiedzieć, że jest go troszkę mało. Cóż każdy coś zapomina.

Z tą grą mam związane małe zadanie dla ekonomistów: jeżeli dwa razy w tygodniu 100 000 ludzi marnuje 150000 swoich godzin, do tego energię za godziny działania urządzeń takich jak komputer czy smartfon, to jaki jest ogólny koszt zabawy w zdobywanie węgla? Chociaż może warto stracić, aby zobaczyć szczęście ludzi, którzy przechodzą w tej grze kolejne etapy zdobywania węgla. Ogrom wysiłku i energii marnowanej w naszym kraju. Ile można by w tym czasie zrobić? Ale jaka radość po wygraniu! Jak pięknie kształtowane patriotyczne charaktery  i gotowość walki do końca. Nawet tej beznadziejnej. Fajna gra – niewiele kosztuje, a ile potrafi dać człowiekowi. No i ludzie mają zajęcie, więc nie protestują na drożyznę, na brak podwyżek zarobków itd. Jest git!

Potem obiad wieczorny i pokusiło mnie, aby coś do Was napisać. Pochwalić się jedną dobą, którą przeżyłem i jestem jeden dzień bliżej emerytury. Jak nie wiele trzeba, aby móc żyć szczęśliwie! Logiki w tym nie ma, ale są emocje. Patrzę na ostatnie moje godziny i przypominam sobie „Dzień Świra”.

Dobra kończę, bo muszę popracować nad informacjami na jutrzejszą konferencję popołudniową, zajrzeć do Librusa i może troszeczkę zacznę się przygotowywać do pojutrzejszych zebrań z rodzicami.  Przecież za to mi płacą. Miesieczna wypłata starczy na całą jedną tonę węgla na składzie.
A w końcu cóż ciekawszego można wymyślić, aby się nie nudzić wieczorem czy w nocy?

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.