Śląsk okazał się na tyle fajnym miejscem do zwiedzania, że moi motoprzyjaciele zapragnęli wrócić tu jeszcze raz. A może chcieli przyjechać do mnie? Ha, chyba nawet wolę tak myśleć. Nie ważne przyczyny, ważne, że miałem przed sobą kolejne wyzwanie związane z tym jak pokazać moją okolicę osobom, którym już raz wiele pokazałem? Co tu wybrać mając tylko kilka godzin do dyspozycji?
Tym razem postanowiłem pokazać, że Śląsk to nie przemysł i beton. Że mamy tu naprawdę dużo fauny i flory. Są miejsca, których można nam pozazdrościć. Śląsk cały czas się zmienia. Uwierzylibyście, że moje Tychy zajmują 10 miejsce w rankingu 66 najbardziej zalesionych dużych miast Polski, a Katowice są na miejscu 4?
Wycieczkę rozpoczęliśmy na moim podwórku, po kawce i ciastku na wzmocnienie. Moim znajomym przyjazd z Krakowa do Tychów zajął grubo ponad 2 godziny, więc odpoczynek się należał. Tylko, że później niewiele dnia nam zostało.
Wyruszyliśmy na rekonesans dóbr należących do ostatniego księcia pszczyńskiego Hochberga. Pierwszym przystankiem miał być leśny zamek myśliwski w Promnicach nad Jeziorem Paprocańskim. Dojazd przyjemną leśną drogą, a na jej końcu czekało na nas rozczarowanie. Okazało się, że zamek jest w remoncie i nie udało się nam go nawet zobaczyć. Szkoda, bo w normalnych warunkach miejsce jest bardzo urokliwe. Można tu skorzystać z restauracji serwującej dziczyznę i poczuć się wyjąltkowo niczym arystokracja. A bywali tu na polowaniach zacni ludzie np. cesarzowie pruscy Wilhem I i Wilhelm II. Podobno remont zakończy się z końcem 2025 roku, wtedy warto będzie tu wrócić. (https://zamek-pszczyna.pl/promnice/o-promnicach/)
Cóż było robić? Ruszyliśmy dalej śladami książęcej pasji związanej z polowaniami. Następny przystanek to Jankowice obok Pszczyny. Tu znajduje się rezerwat „Żubrowisko”, do którego oczywiście wchodzić nie wolno. Tam hodowane jest najstarsze i chyba największe stado Żubrów w Polsce. Jest tu też zagroda pokazowa, wokół której prowadzi ścieżka edukacyjna. To udało się nam zobaczyć kilka żubrów. To te, które akurat pełniły dyżur i prezentowały swoje walory. Reszta ukrywała się w drugiej części ogrodzonego rezerwatu. Żubry do lasów pszczyńskich sprowadził 150 lat temu książę i temu zawdzięczmy, w dużej mierze, ocalenie tej rasy. Po pierwszej wojnie światowej tu przebywała ostatnia para tych zwierząt na wolności, z której udało się odtworzyć gatunek. Parking, fajne miejsce na spacer, zadaszone miejsce do siedzenia i odpoczynku, a do tego zupełnie za darmo 😀 (https://przyroda.slaskie.travel/nature/3761/rezerwat-zubrowisko-w-jankowicach)
Kolejne miejsce to siedziba księcia pszczyńskiego – Zamek w Pszczynie. Nie mieliśmy czasu aby zwiedzić wnętrza. Troszkę szkoda, bo jest tam oryginalny wystrój z czasów świetności z końca XIX wieku, gdy zamek ten uchodził za najpiękniejszy taki obiekt na śląsku. Właściciele nie szczędzili pieniędzy, a mieli ich sporo. Na szczęście zamek przetrwał bez większych strat dwie wojny i czasy komunistyczne. My skoncentrowaliśmy się na parku zamkowym, a w szczególności na lodach, które z racji śląskich skojarzeń były w wyjątkowym kolorze – węgla. (https://zamek-pszczyna.pl/)
Będąc w Pszczynie na dłużej warto jeszcze zajrzeć do skansenu, do pokazowej zagrody Żubrów czy po prostu pospacerować po rynku.
My wyruszyliśmy w kierunku Jeziora Goczałkowickiego, a tak naprawdę zalewu. Powstał w połowie XX wieku na rzece Wisła, jako zbiornik retencyjny i zarazem zbiornik wody pitnej dla większości Górnego Śląska. Najlepiej jego wielkość można zobaczyć z nowo wybudowanej wierzy widokowej w Wiśle Małej, gdzie i nam udało się dojechać. Do dyspozycji widok na jezioro, na okoliczne lasy, a przy dobrej pogodzie można podziwiać góry. (https://bielskobiala.naszemiasto.pl/wieza-widokowa-nad-jeziorem-goczalkowickim-zdjecia-z/ar/c1-9301551)
Mając więcej czasu polecam zajrzeć nad zaporę w Goczałkowicach-Zdroju. Parking tam za darmo i mamy do dyspozycji około 3 km korony zapory, po której można spacerować lub jeździć na rolkach itp.
Nieco znużeni upałem ruszyliśmy w kierunku Mikołowa. Najpierw drogą krętą przez wsie, a potem drogą szybkiego ruchu nr 81 zwaną „Wiślanką”. Celem był ogród botaniczny w Mikołowie i punkt widokowy, z którego widać duży obszar Górnego Śląska. Dopiero tu dało się zauważyć wśród licznych lasów, kominy fabryczne i wieże kopalń. Jeszcze jedno miejsce, gdzie naocznie można zauważyć, że Śląsk jest zielony! (http://www.obmikolow.robia.pl/)
Na koniec spaceru wylądowaliśmy nad małym jeziorkiem w Bieruniu Starym zwanym Łysiną. Tu uważajcie, aby parkować w wyznaczonych miejscach, bo podobno z wariacką pasją organy ścigania wręczają mandaty. Część zażyło króciutkiej kąpieli, a część złożyło swe „cztery litery” na krzesłach w plażowej restauracji. (https://bosir.bierun.pl/obiekty/zbiornik-wodny-lysina)
Niestety część osób musiała już wracać do domu. Reszta zakończyła nasz motospacer na moim ogródku, gdzie podróbka piwa (hmm 0%) i oryginalna, własnoręcznie upieczona kiełbaska, zwieńczyły nasz dzień. Tu też nie widać śladów śląskiego przemysłu. Bo mój Śląsk ma wiele twarzy, nie tylko tę jedną stereotypową, że szary, brudny i śmierdzący przemysłem. Przyjeżdżajcie na Śląsk, bo warto samemu to sprawdzić. Kiełbaski też zawsze czekają w mojej lodówce i do browaru, w razie czego, nie daleko.