Cały miesiąc zastanawiam się, jak krótko opisać mój popielgrzymkowy powrót do Polski i nadal nie wiem. Ale jakoś trzeba, bo pamięć ludzka jest ulotna, a chcę mieć pamiątkę na stare lata. Dlatego, jak czytelniku nie masz dużej determinacji, to pomiń owe opisy, pozachwycaj się pięknymi widokami nieudolnie zaklętymi w fotografiach i nie trać czasu. Nie ma tu chronologii, bo generalnie krążyłem po Bałkanach prawie 2 tygodnie i trudno opisywać to dzień po dniu. No i opis jest dla mnie, na czas, gdy kiedyś, w jakimś żłobku dla staruszków, jakaś miła pielęgniarka poda mi laptopa, abym jej nie zawracał du…, znaczy się głowy.
Grecja. Cóż, jak się tu przyjechało to i trzeba było wyjechać. Kraj ten, po za nielicznymi wyjątkami takimi jak Ateny z Akropolem i ciepłe wody w Zatoce Korynckiej, zupełnie mnie nie zachwycił. Jest tu wiele klimatycznych miejsc, ale ceny jakimi witają turystów skutecznie mnie upewniają, że bez ekstra powodu to ja tu nie wrócę. Z Koryntu jedziemy kawałek drogą przy brzegu zatoki, ale jest tak zatłoczona, śliska i niebezpieczna, że uciekamy na autostradę. W ten sposób szybko przelecieliśmy przez duży kawał kraju zaliczając po drodze piękne mosty, wiadukty czy tunel pod zatoką. W miasteczkach raczej leniwie i tłoczno. Po kilku dniach tu spedzonych bez żalu uciekamy do Albanii.
Albania. Kraj niezwykłych kontrastów, piękny jak bajka i niezwykle ekscytujący. Tu da się znaleźć prawie wszystko co taki włóczęga jak ja lubi. Czasem tylko trudno tam dojechać lub (podobno) niebezpiecznie. My zaczynamy od antycznego Butrintu z promową przeprawą. Dalej Kasmil koło Sarandry. Malutkie typowo albańskie miasteczko i klimaty. Wieczorna kąpiel w morzu na tle greckiej wyspy Korfu, piaszczysta plaża – cudownie. Saranda, to już duże miasto podobne do Chorwackich – szybko zaliczam. Jedziemy wzdłuż wybrzeża Adriatyku. Generalnie zachód Albanii z nadmorskimi plażami coraz bardziej nie ustępuje Chorwacji. A przejazd trasą SH8 to już dla każdego motocyklisty i nie tylko, powinien być obowiązkiem. Ceny nieco niższe, ale i standard noclegów czasem pozostawia wiele do życzenia. Polecam takie ekstremalne miejsca jak „hotel” z campingiem pod wiaduktem przy tamie Koman – niepowtarzalne.
Granice przekroczyliśmy 6 motocyklami, ale później bywało różnie, bo rozdzielaliśmy się i łączyli w zależności od pomysłu na dany dzień, np. na Macedonie nie udało mi się nikogo namówić (niech żałują) i w poprzek Albanii pojechałem sam. Sam nocowałem przy skraju nowobudowanej drogi, na wzgórzach nad Jeziorem Ochrydzkim. Cisza, widok i gorąca herbatka cudownie smakowały. Jazda o świcie przy wschodzącym słońcu i śniadanie na plaży w Pogradcu równie wyborne. Potem Macedonia (o niej za chwile)
Znów samotna jazda przez górskie trasy, aż do miejscowości Szkodra. Góry Albanii z niezliczonymi serpentynami (często niezabezpieczone) są niesamowite. Oczy można nacieszyć niezwykłymi krajobrazami. Szkoda jedynie, że tak marnej jakości, że zwykłym motocyklem nie poszalejesz. W przeciwieństwie do niezniszczalnych, wszechobecnych, albańskich Mercedesów, które wydają się jak poduszkowce pędzić ponad tymi kamieniami i dziurami. Wszędzie obowiązuje jedna zasada drogowa: „jedź jak chcesz i czym chcesz, byle nikogo nie potrącić i samemu nie dać się uszkodzić”. Widać to najlepiej w miastach takich jak Szkodra, gdzie na przykład rowerzyści czy woźnice, bez skrupułów jadą jak im najbliżej. W Szkodrze oprócz samego miasta polecam camping „Lake Shkodra Resort”, który jakością i czystością przewyższa nie jedno europejskie podobne miejsce i to za niewielkie pieniądze. Po prostu szok, zwłaszcza na tle tutejszych ulic, gdzie często śmieci żyją własnym życiem. A do tego jaka cudowna woda w Jeziorze Szkoderskim i spokój. Kilka dni tu posiedziałem, bo nie miałem serca odjeżdżać i żegnać się z Albanią. Przy okazji z kolegą odwiedziliśmy Góry Przeklęte – polecam.
Macedonia. Krótką przygodę z Macedonią zaliczyłem jako przerywnik w trakcie zwiedzania Albanii. Wydaje się być fajnym krajem chociaż widziałem tylko górski Park Narodowy Galiczica (pięknie rozłożony pomiędzy Jeziorami Ochrydzkim i Prespa), miasto Ochryd i kilka małych miejscowości. Ochryd ze swoim starym miastem to prawdziwa perełka, po której warto powłóczyć się czy nawet zabawić parę dni. Macedonia dla mnie jawi się nie za bogatym krajem, który myślę, że jeszcze kiedyś odwiedzę na dłużej.
Czarnogóra. Kraj ten objechałem dookoła w tamtym roku, więc teraz tylko tranzyt. Ale jest to na tyle piękny kraj, że i tak nie sposób nie trafić na coś fajnego. Na przykład Monastyr Ostrog, wybudowany na stromym zboczu góry, z widokowym dojazdem krętą górską drogą. W tamtym roku przejechałem kanion rzeki Tary, więc w tym pokusiłem się o zobaczenie Kanionu Pivy i tamtejszego jeziora. Przepiękna trasa M18 i tylko odrobinę dokucza strach, gdy w słonecznym dniu wjedziesz w ciemny, nieoświetlony tunel, wykuty w skale i nic nie widzisz przez kilka długich sekund. A tuneli i zakrętów tutaj jest wiele, więc adrenalinka rośnie bardzo szybko.
Bośnia i Hercegowina. Myślę, że to niedoceniany w Polsce kraj, chociaż do Medziugorje i Mostaru jeździmy gromadnie. Ale ten kraj ma znacznie więcej do zaoferowania, bo góry tutaj są równie piękne jak na całych Bałkanach. Miasta coraz piękniejsze i coraz bardziej zanikają ślady wojny. Chociaż spacerów po lesie, mimo wszystko, w okolicach Sarajewa nie zalecają, bo można na minę wdepnąć. W samym Sarajewie widać pozostałości po pociskach wbitych w ściany wieżowców. Czuć tu klimat europejskiej multikultury. Kobiety w burkach to częsty widok. Ale i mini nie stanowi rzadkości. Dużo meczetów, kościołów, cerkwi. Dużo olimpijskich obiektów sportowych wybudowanych w 1984 roku, jeszcze za czasów Jugosławii. Z Sarajewa kieruję się na wschód. Znów piękne widoki i nocleg na dziko w kamieniołomie. Rano spacer po zadziwiającym Wiszegradzie. Miasto szczyci się bardzo starym mostem, ale niewiele tu więcej. Hmm, skąd wziąć więcej zabytkowych atrakcji dla turystów? Jak nie ma, to trzeba wybudować. I tak powstał, w miejscu, gdzie do rzeki Driny wpływa Rzav, Ahdrngrad – zespół budynków stylizowanych na różne epoki. Takie niby zabytkowe centrum dla turystów. A co? Da się, jak się chce!
Serbia. Szczególnie dużo czasu zajęło mi zwiedzanie Belgradu. Widomo stolica, a do tego nie za droga, więc warto zostać dłużej. Ogólnodostępne plenerowe Muzeum Militariów zachwyciło. Potem zachód słońca na dawnych fortyfikacjach i nocny spacer po mieście. Dużo zacnych budynków, chociaż marnie oświetlonych. Piwko w ulicznym ogródku z muzyką. Cóż można chcieć więcej? No może, po tygodniu samotnej jazdy, fajnie byłoby pogadać z kimś po polsku 🙂 .
Kolejny dzień to podróż w kierunku Węgier, a po drodze Stary i Nowy Sad. To kolejne duże miasto i fajna plaża nad Dunajem. W tej części Serbia bardzo przypomina mi Polskę – tylko te napisy cyrylicą.
Ludzie mili , chociaż w Belgradzie zadziwiła mnie manifestacja przypominająca o „Napaści terrorystów z Albanii i agresji wojsk NATO”. Cóż, jak mówił jeden ze znajomych historyków: „Historia to taka dziwka, którą każdy obraca po swojemu”.
Przed granicą z Węgrami spotykam ostanie drogowe ostrzeżenie w stylu Bałkańskim, czyli tablice poświęconą komuś, kto tu stracił życie. Bywały miejsca w Albani, gdzie obok siebie stało podobnych kilka. Działały na wyobraźnie lepiej niż znaki drogowe.
Węgry przywitały mnie drutami kolczastymi na granicy i cudownym miasteczkiem Baja (też nad Dunajem). Potem przeniosłem się nad Jezioro Balaton, do miejscowości Siofok. Węgry przypomniały mi też co to jest burza i w ogóle deszcz. Ale kąpieli w Balatonie nie mogłem sobie odmówić. Byłem jednym z nielicznych, którzy tuż po burzy zamoczyli swoje cztery litery. Nie chciałbym również zapomnieć porannego spaceru po Veszprem i panoramy tego miasta, oblanej promieniami wschodzącego słońca. Warto też było pochodzić po Gyor. Pięknie tu, ale chociaż gdzieś podświadomie lubię Węgrów, to czytając węgierskie napisy zaczynam tęsknić chociażby za serbską cyrylicą. Tam przynajmniej dało się zrozumieć o co chodzi.
Słowacja. Po raz pierwszy byłem w tej stolicy, czyli Bratysławie i nie mam zbyt korzystnych wrażeń. Nawet stare miasto rozdarte jest ulicą szybkiego ruchu. Bardzo przypomina mi Warszawę, a jej jakoś też nie podziwiam. W ogóle zaczynam odczuwać coś dziwnego: jakiś przesyt oglądania zabytków, miast. Jakbym większość już widział i trudniej się zachwycić. Czas szybciej wracać do domu.
Jeszcze jedno fajne miasteczko, które mógłbym polecić na wycieczkę – Trenczyn, ze swym zamkiem, starówką i termalnymi basenami. Naprawdę warto przyjechać i nie tylko zjechać z autostrady, ale zatrzymać się na kilka dni.
I tak wróciłem do Polski. W sumie przejechałem prawie 6000 km. Wyjechałem na nieco zużytej oponie, a wróciłem na totalnie łysej. Dodam, że jest to pierwsza opona w moim życiu, która na środku miała jeszcze bieżnik, a łysą stała się po bokach. Tyle zakrętów co na Bałkanach, nie zaliczyłem nigdzie. Tyle wrażeń co tam, to nawet Alpy mi nie dały. Ale po powrocie motocykl odstawiłem na miesiąc i prawie go nie dotykałem 🙂 . Za to wspomnienia nie opuszczają mojej głowy, bo był to najfajniejszy urlop mojego życia. I tylko żałuję, że ani zdjęciami, ani opisem, nie potrafię tego oddać.