Żonko!
Miałaś rację, że podróżowanie motocyklem to pomyłka i nic dobrego. Że powinienem zostać w domu, bo przecież urlop to najlepszy czas na prace domowe.
Miałaś rację, jak zawsze, że wyjazd motocyklem na spotkanie do Katowic, gdy słoneczko dopiero co zaczyna przygrzewać, to marny pomysł. A trzeba dodać, że znając tylko połowę osób, z którym zamierzałem jechać, przecież nie można było liczyć na fajną przygodę.
Jedziemy. Pięć motocykli, jedna „puszka” i ośmioro osób. Kto normalny chciałby się zachwycać porannymi promieniami słońca, jadąc pustawą autostradą ze znajomymi, z szybkością ponad 120 km/h? Więc w paskudnym humorze przemierzałem drogi Śląska i Małopolski, omijając np. wątpliwej klasy atrakcje w Zatorze (Dinozatroland i Energylandię), czy inne turystyczne miejscowości. Drogi dosyć wygodne i pogoda przyjemna, nie mogły osłodzić męczarni, jaką jest jazda na mojej maszynie (TDM – wybacz!).
Kolejny dzień jedziemy w jakieś beznadziejne tereny nazywane Bieszczadami. Aż żal było czas tracić na spoglądanie na te ponure krajobrazy, na te nieciekawe jeziorka i górki, a do tego wlokąc się powolutku wśród spalin i huku tych ryczących motocykli.
Nudę, jaka nas całymi dniami męczyła próbowaliśmy zabić wieczornym ogniskiem lub grą w bilard, lub tenis stołowy. Ale gra okazywała się być dosyć trudna. Im dłużej graliśmy tym trudniej było trafić w piłeczkę. Nie rozumiem dlaczego.
Z rana, gdy dochodziliśmy do siebie. Z trudem zmuszaliśmy się, aby jechać dalej. I tak objechaliśmy Małą i Dużą Pętlę Bieszczadzką. Taki sobie gość z Bieszczadzkiej Przystani Motocyklowej (polecam) podpowiedział nam jeszcze kilka niezwykle nieatrakcyjnych miejsc, gdzie oczywiście my durni pojechaliśmy z ochotą. Tam gapiliśmy się beznadziejnie w jakieś wodospady, tłukliśmy się po niezbyt uroczych wąskich dróżkach i mostkach… No i muszę się poskarżyć, że pogoda była słoneczna lub trochę pochmurna i tylko raz był porządny deszcz.
Z okolic Polańczyka spoglądaliśmy na wody Zalewu Solina. Oczywiście już sam widok nie zbyt zachęca do wyprawy w te tereny. A szczególnie marna jest zapora wodna. Po co ci ludzie tu jadą? No jedyne wytłumaczenie może być takie, że budek i pamiątek jest tutaj niemal jak na Krupówkach w Zakopanem. Tu można sobie coś niezwykłego kupić: np. kierpce czy oscypek.
W Dzierzkowicach czuliśmy się tak, że spaliśmy tu 2 dni. A że blisko było do Kazimierza Dolnego to pojechaliśmy zwiedzać to ponure miasto. Łaziliśmy po starym rynku otoczonym starymi kamienicami. W końcu coś trzeba robić, aby się nie zanudzić na śmierć. Kilka fotografii w różnych miejscach. Nie żeby się chwalić, że ładnie tam, tylko tak z przyzwyczajenia. Wdrapaliśmy się nawet na Wzgórze Trzech Krzyży. Przed szczytem niespodzianka: kasa fiskalna i opłata 2zł za oglądanie trzech krzyży – o okolicy nie wspomnę. Panowie i panie z PIS-u powinni się tym zając! Potem na kolejne wzgórze, gdzie znajdują się ruiny zamku średniowiecznego. Zapewne te dalekie widoki nie podobałoby Ci się.
W Dzierzkowicach pożegnaliśmy się i większość wróciła do domu. Ja jeszcze troszkę się pobłąkałem po okolicy. Odwiedziłem Sandomierz. Generalnie do Sandomierza to nie warto jechać, bo po co narażać się na spotkanie z aktorami z jakiegoś planu filmowego. Po co oglądać miejsca stare po kilka set lat np.: Zamek w Sandomierzu, który za swe odnowienie dostał jakąś nagrodę. Są tu też takie pospolite wąwozy, którymi sam pochodziłem. Turyści mówią, że podobno przepiękne. Ale co może być pięknego w takim czymś? No powiedz sama, czyż nie lepiej było zostać w domu?
Pobłąkałem się jeszcze motocyklem po okolicy, aż mnie tyłek zabolał od jazdy. Masz rację! Lepiej było samochodem. Bo, po co mi ta adrenalina nie wiem. Pogapiłem się na te bezkresne, beznadziejne widoki krajobrazu świętokrzyskiego. Taka jazda na pewno by Ci się nie spodobała. Trafiłem do Ostrowca Świętokrzyskiego, gdzie idąc od tyłu pomnika, zrobiłem sobie głupie zdjęcie. Jak się okazało, bardzo głupie, bo to pomnik ludzi, którzy tu zginęli w czasie wojny. No w końcu, cóż ja mądrego mogę wymyślić? Myślałem, myślałem i wymyśliłem: czas wracać do domu.
Po drodze, koło Kielc, odwiedziłem jeszcze jedne ruiny – zamek Chęciny. Potem jeszcze 3 godziny. W tym jedna w deszczu. I jestem w domu.
Żono! Rzeczywiście szkoda było czas tracić na motocyklową wyprawę, bo to jest: nie fajne, nudne, nieatrakcyjne i w ogóle BE. Masz rację, że witając spojrzałaś na mnie… Wiem: nie rozumiesz motocyklistów i nie chcesz z nimi podróżować.
A CZY TY, podglądaczu mojej korespondencji do mojej żony, MNIE ROZUMIESZ?