Wczoraj lało. W nocy lało, więc rano wszystko mokre tak, że raczej na pracę w ogrodzie trudno liczyć. Pozostało siedzenie w domu lub spacer po lesie – taki dylemat człowieka, który nie musi pracować.
Wybieram grzybobranie, drugi raz w życiu. Poprzednio przyszło mi to do głowy 32 lata temu. Więc jako zaprawiony w grzybobraniu człowiek, obczytałem się na stronach i forach dla prawdziwych grzybiarzy i następnego dnia zerwałem się o świcie. Tak mniej więcej około ósmej. Przed dziesiątą już byłem w lesie i rozpocząłem prawdziwą przygodę. Na początku spacer i wszędzie tylko liście. Jako jednak spostrzegawczy człowiek, szybko nauczyłem się dostrzegać purchawki. W tym stałem się naprawdę dobry. Gdzieś po godzinie zauważyłem, że w lesie jest też sporo innych grzybów. Tu zaprocentowała jednak wiedza zdobyta na forach dyskusyjnych, z której zapamiętałem tylko dwie zasady: pierwsza „nie ruszaj grzybów, które pod kapeluszem mają blaszki” i druga „ jeżeli nie ma blaszek, a szczypie w język, to wyrzuć go jak najszybciej”. Zanim mogłem skorzystać z drugiej zasady minęła kolejna godzina. I nagle jest! Jest grzybek jak malowany. Przepiękny, bo znaleziony przeze mnie i tylko troszkę pogryziony przez ślimaka. I do tego nie szczypie w język!
Trzecia godzina uświadomiła mi, że w lesie podobnych dobrych grzybów jest cała masa. A jestem tego pewien, bo skoro mi udało się znaleźć aż siedem, to musiało ich być naprawdę dużo.
Ponieważ już południe dawno minęło i zaspokoiłem swoje pierwotne instynkty człowieka-zbieracza, czas wracać do domu. Jeszcze zdalna weryfikacja grzybków i okazało się, że to podgrzybki – dzięki Krzysiu! W domu mycie, płukanie, moczenie, krojenie, sparzenie wrzątkiem, duszenie, smażenie i w końcu jedzenie. Jajecznica na śniadanie – pycha! Tyle o grzybobraniu w odniesieniu do mojej nowej pasji zbieracza grzybów leśnych.
No i drugi aspekt – cudownie spędzony czas na próbnej emeryturze bis, czyli rocznym urlopie dla poratowania zdrowia. Samotny spacer głęboko w lesie i rozmowa z samym sobą, to prawie takie same doznania, jak jazda na motocyklu. Nikt dupy nie zawraca telefonem, bo nie ma zasięgu (na motocyklu nie słyszę dzwonka, wiec też mam spokój). Nie spotkałem nikogo. Dosłownie nikogo, co daje lepszy efekt niż chodzenie po szlakach turystycznych. Przy tym jest adrenalinka nieco jak na motocyklu, gdy człowiek się zastanowi: „czy aby wrócę dziś do domu?” I te wspaniałe, uspokajające, odgłosy przyrody, prawie tak piękne jak pomruk mojej TDM w trasie. I jest jeszcze jeden aspekt, niezwykle ważny na próbnej emeryturze – to nic nie kosztuje! Cały dzień można się rozkoszować i spalić co najwyżej trochę kalorii.
Tak chodząc po lesie przypomniałem sobie, że mam już niemal 30 lat pracy, co dawniej nauczycielom dawało szanse zastania prawdziwym emerytem. Bycia wolnym człowiekiem, odpoczywającym na łonie przyrody. I to dawniej, gdy jeszcze szkoła była spokojnym miejscem do pracy dla nauczycieli i co za tym szło, do zdobywania wiedzy przez uczniów. Miejscem przede wszystkim do nauki i rozwijania różnych pasji. Gdy nauczyciele i szkoła była miejscem nie atakowanym przez oszołomów ze swymi rewolucyjnymi pomysłami, ideologiami, kompleksami, niespełnionymi ambicjami, wygórowanymi oczekiwaniami itp. Gdy szkoła była od nauczania i wychowywania dzieci, które miały do nauczycieli i w ogóle do starszych, szacunek wyniesiony z domu. Gdy wypełnione papiery nie były ważniejsze od pracy dydaktycznej. O dziwo w czasach, gdy w szkole człowiek mógł czuć się dobrze, nauczyciele po 30 latach pracy mogli odejść na emeryturę, bo nikt nie podważał faktu, że przez te lata pracowali z ogromnym wysiłkiem umysłowym i oddawali się po kawałku dzieciom. Faktu, że wypalali się zawodowo. Dziś, gdy warunki pracy i w ogóle środowisko szkolne jest coraz trudniejsze do zniesienia, na emeryturę trzeba czekać, w moim przypadku, 43 lata. I tu znów nerw mnie wziął na rząd poprzedni, który mi te uprawniania ukradł i na rząd obecny, który mi ich nie przywrócił, a dodał pracy i jeszcze zamierza dodać. I już miałem się jeszcze bardziej wku… gdy zauważyłem kolejnego fajnego grzybka. I to jest prawdziwa ulga, gdy po 30 latach pracy, grzyby mogą być ważniejsze niż chory system oświaty i coraz bardziej zwariowani rodzice niszczący edukacje dzieci. Niestety na taki luksus mogę sobie pozwolić tylko przez kilka miesięcy. Co będzie potem? Wolę nie myśleć, bo nie wolno mi się denerwować.