Po blisko 30 latach pracy zawodowej, nie powiem, ale lat udekorowanych wieloma osiągnieciami moich uczniów, które zaowocowały dziesiątkami nagród i dla mnie, zaczynam bać się wykonywać swój zawód. Bać się wykonywać go dobrze, a może i w ogóle. Jeszcze nie dawno myślałem, że to wypalenie zawodowe, teraz myślę, że to po prostu obrona przed atakami na jakie naraża mnie moja praca. Przed terrorem, pod naciskiem którego, coraz częściej jestem zmuszany do działań nienormalnych, szkodliwych dla uczniów. Szkoła, w której pracuję, jest często atakowana przez garstkę terrorystów, których niestety moc rażenia jest duża.
Nauka zdalna, którą teraz uprawiam, jest zarażona Covidem, jak obecnie wielu ludzi. Stan taki, jeżeli będzie długotrwały, nieuchronnie prowadzi do zniszczenia, zarażonych taką pracą. Zarówno uczniów, jak i nauczycieli, a śmiem twierdzić, że i zabija normalność w rodzicach. Tylko część uczniów rzeczywiście uczy się w ten sposób. Większość jedynie walczy o oceny. Celowo nie napiszę, że o „dobre”, bo nie każdemu zależy. Oszustwa, plagiaty, rodzinnie pisane kontrole wiedzy, Google zastępujące pamięć uczniów – to dzisiejsza edukacja. Uczniowie uczą się, że nie muszą się uczyć, aby mieć dobre wyniki. Ostatecznie, gdy nie są one dobre, jest jeszcze szansa nasłać na nauczyciela rodzica, który mu pokaże, gdzie jego miejsce. A przynajmniej spróbuje zawalczyć, aby szkoła zmieniła się tak, aby jego dziecko miało dobre wyniki bez względu na wszystko, bo szkoła i nauczyciele od tego są. Miało dobre samopoczucie, bo szkoła ma pozytywnie, bezstresowo kształtować każdego ucznia w poczuciu jego wyjątkowej wartości. Ma tak być i basta. W to wierzą ci rodzice-terroryści, jak bin Laden w swoją misję. I też są żądni krwi swych przeciwników.
Dziś wpisując niektórym uczniom 4+ od razu wiem, że zostanę zaatakowany. Uczę w szkole, gdzie jest 700 uczniów, z których większość mam na lekcjach. A ja już znam tych 10 -20 nazwisk agresywnych reformatorów, którym wszystko się nie podoba. Którzy są gotowi poruszyć wszystkich i zniszczyć wszystko, aby usunąć wszelkie porażki z drogi swych dzieci. Wielu wyposażyło swe pociechy w odpowiednie ochronne papiery z poradni pedagogicznej, gwarantujące dyslektykom specjalne traktowanie, nawet na wuefie (a spróbowałaby poradnia zlekceważyć ich prośby i nie dać). Często ich dzieci przyzwyczajone do sukcesów w klasach młodszych (dało się wytłumaczyć nauczycielce, że lepiej niech uważa jakie oceny wystawia), czy w prywatnych szkołach (płacę – wymagam) trafiają na mnie i… I tu problem, bo nauczyciel wymaga rzeczywistej pracy i zaangażowania ucznia. Hmmm, w ogóle czegoś wymaga zamiast tylko dawać. Już nawet nie tak jak kiedyś wymagał, ale jednak. Dziś rodzice siedzą za monitorem i podpowiadają dzieciom (oj, czasem niestety, tak jak sami potrafią). Obserwują i notują moje słowa. Szukają potknięcia. Oceniają mnie panie z bankowego okienka, czy sprzedawczynie, biznesmeni. I pojawia się koronne pytanie: „dlaczego pan nie nauczył mojego dziecka, a śmie pan wymagać, aby ono potrafiło?” Nic, że tłumaczyłem wszystko starannie. Nic, że ćwiczyliśmy na lekcji. Nic, że wskazałem wiele źródeł, gdzie można się samemu douczyć i pokonać indywidualne trudności (a Internet w zakresie szkoły podstawowej obfituje w liczne samouczki tłumaczące cierpliwie tyle razy ile ktoś zechce). Wszystko to nic. Stawia się mnie pod ścianą i rzuca bez opamiętania obelgami, podważa mój autorytet, zmusza do niekończącego tłumaczenia się. Atakuje zapamiętale najpierw mnie, potem wychowawcę, potem dyrektora, potem pisze do kuratorium, a były i przypadki, że i do ministerstwa. Atak jest znany całej rodzinie – gdyż stwierdzenia rodziców niejednokrotnie goszczą w ustach dzieci. Ktoś w końcu musi temu nauczycielowi uświadomić, że każde dziecko ma być przez niego NAUCZONE. Że ma poświecić tyle czasu i powtarzać tyle razy, aż dziecko wszystko zrozumie. Nie ważne jak pracuje uczeń. Słabe oceny świadczą, że to nauczyciel źle pracuje. On i tylko on. Wielu nauczycieli tego doświadcza, zwłaszcza w dobie pracy zdalnej.
Korporodzice głodni sukcesów. Rodzice pracujący w bankach, szpitalach, psychoporadniach, czy biznesach, a nie rzadko i w szkołach. Bezstresowo wychowani w latach dziewięćdziesiątych czy na początku wieku. Dziś oczekują sukcesów swych dzieci i wymuszają je wszelkimi sposobami. Prośbą i groźbą. Można złamać każdą regułę, zasady, regulamin dla osiągnięcia celu. Tylko czy to są prawdziwe sukcesy? Ostatecznie mógłbym złamać swoje zasady i dać szóstkę dla świętego spokoju, jak nie jeden nauczyciel pewnie dotychczas zrobił. Tylko czy tak powinna wyglądać edukacja? Mam nie widzieć co człowiek potrafi, tylko jak ma agresywne wsparcie? Uczyć, że oszustwo i agresja popłaca? Takie nierówne traktowanie uczniów powoduje, że kolejni uczą się, że tak należy postępować. Powstają na FB czy WhatsAppie klasowe grupy wsparcia rodziców, którzy wzajemnie szkolą się jak zdobyć opinie PP, jak napisać pismo, aby nie było zadań domowych, co jeszcze można zażądać. Jak zablokować maseczki. Powoli wstyd być rodzicem bez roszczeń, bo to może znaczyć, że słabo się troszczy o swoje dziecko. Tak terroryści rekrutują nowych wyznawców teorii, że rodzic wie lepiej i może więcej.
Niedawno prowadziłem szkolenia mówiące, że długie siedzenie przed komputerem jest szkodliwe. Zalecano max 3 godziny dziennie. Dziś zmusza się nas do prowadzenia każdej lekcji online. Czy nagle okazało się, że te godziny już nie szkodzą? A do tego, ile godzin jeszcze uczeń ambitny spędza ucząc się z komputera, a mniej ambitny czy wręcz uzależniony, na grach? Jaką wartość ma wf czy technika prowadzone tylko w formie teoretycznej? Cóż, dopilnowanie dzieci jest ważniejsze i nic, że szkodzi na oczy czy kręgosłup. Odbija się na psychice, bo nikt normalny tytle godzin się nie skupi. Czyż nie można było zalecić zrezygnowanie z części materiału na takich przedmiotach jak technika, wf, czy muzyka? Dla zdrowia i dobra dzieci. Nie, presja wyniku działa.
Nikt nie chroni zdrowia psychicznego uczniów czy nauczycieli. Część dzieci żyje pod taką presją wyniku, że nie ma co się dziwić statystykom mówiącym o depresjach czy samobójstwach. Szkoła nie odważa się zajrzeć w sytuację rodzin, które robią tragedię z każdego minimalnego niepowodzenia ucznia. „Dobrych rodzin”. Szkoła nie interweniuje i nie chroni nauczyciela przed agresją rodziców, mimo, że ma odpowiednie narzędzia prawne. Ale prościej jest powiedzieć prawniczym językiem, że to dopuszczalna krytyka.
Do czego dochodzimy pracując w takich warunkach? Do tego, że dla własnego spokoju lepiej ograniczyć wszelką dodatkową działalność. Kilkoro rodziców-terrorystów już wysadziło to czym zajmowałem się przez lata ucząc dzieci współpracy, przedsiębiorczości, kreatywności i aktywności. Nie możemy organizować żadnych akcji, gdzie dzieci płacą chociażby grosikami. Już nie będzie andrzejek przygotowywanych tygodniami, gdzie za 30 czy 40 gr wróżono dzieciom. Dzieciom, które aby się dostać do salonu wróżb, stały w długich kolejkach. Nie będzie z tego pieniążków, którymi gospodarował radiowęzeł kupując efekty na dyskotekę czy nagrody do konkursów radiowych. Już nie będzie imprezy dla WOŚP, gdzie za składkę do puszki można było wygrać maskotę, książkę czy inny gadżet (wcześniej ofiarowany przez inne dzieci, które już się tym nie bawią). Nie zadziała już pracowniana kuchnia przekształcona w restaurację i serwująca zamówione wcześniej dania – w całości obsługiwana przez dzieci. Nie będzie konkursów płatnych.Nie, bo kilkoro rodziców miało inne zdanie i zablokowali wszystko.
Przykłady można mnożyć. Ci to rodzice dziś atakują prawo do zadań domowych. Dziś podważają sposoby oceniania ich dzieci. Sprawdzają każdy przepis dający szansę na obniżenie wymagań wobec ich dzieci. Atakują z ukrycia pisząc, pisząc i pisząc swoje skargi. Z wieloma nie można się spotkać i porozmawiać, mimo licznych zaproszeń do rozmowy. Bo po co mieliby przyjść i normalnie pogadać? Tak to z ukrycia atakują terroryści, szukając słabych miejsc.
Praca zdalna nie jest normalną pracą nauczyciela w szkole i nigdy nie będzie. Wymaga niewspółmiernie więcej wysiłku w przygotowanie każdej lekcji, jej poprowadzenie i dostarczenie materiałów dla uczniów, którym bezpośrednio nie można pomóc w czasie zajęć. Ale aby przyniosła pożądane efekty, wymaga też wzmożonej pracy ze strony ucznia – również zdecydowanie większej niż w szkole. Wymaga też uwagi rodzica, aby zdyscyplinować uczniów do uczciwej pracy. Wymaga odpowiedniego sprzętu i warunków pracy. Niestety coraz bardziej mam wrażenie, że obecna sytuacja jest chora i powoduje chore efekty. Ale kiedyś się skończy. Kiedyś wrócimy do szkolnych ław i co zobaczymy? Co będą sobą reprezentować obecni uczniowie nauczani zdalnie? Jaką wiedzę i jakie postawy? Oczywiście zawsze będzie można powiedzieć, że ci nauczyciele to ich niczego nie nauczyli…
Na koniec mały apel. Zastanów się rodzicu-terrorysto, czy to jak wymuszasz, to jak się odnosisz, jak głośno deptasz w oczach swych dzieci autorytet nauczyciela i szkoły w ogóle, naprawdę będzie pożyteczne dla Twojego dziecka? Czy warto wysadzać szkołę i niszczyć chęć do pracy w nauczycielach? A może zwyczajnie zabierz swoją pociechę i ucz swoje dziecko w nauczaniu domowym – przecież ty wszystko wiesz lepiej i zrobiłbyś to lepiej.
Równocześnie bardzo pragnę podziękować, tym rodzicom, którzy jeszcze nie dali się porwać obecnym trendom, za każdy gest, który pokazuje, że jeszcze większość jest normalna. Dziękuję, że nie idziecie na skróty i tradycyjnie ufacie, że nauczyciele starają się pracować możliwie najlepiej. Najlepiej, jak im sytuacja pozwala. Nie trzeba nas specjalnie doceniać, zbyteczne kwiatki i laurki. Czasem wystarczy po prostu nie przeszkadzać w naszej pracy.
I za to dziękuję.