Jak co roku zbliża się Dzień Nauczyciela. Czasem belfer dostaje wtedy jakąś nagrodę. Często czytam w prasie, jakież to nagrody dostali znajomi zza szkolnego biurka. W tym roku też tak jest. Więc gratuluje mojemu Dyrektorowi Nagrody Ministra, moim koleżankom medali i nagród prezydenta. A wczoraj i ja odebrałem nagrodę. Dała mi tyle radości i energii, że nawet ta obiecana przez dyrekcję tego nie przebije. Postawiono mi dwa piwa i dorzucono do tego garść wspomnień w pakiecie.
Do domu wracałem niesiony na skrzydłach. Urosły mi podczas picia piwka i wsłuchiwania się we wspomnienia dwóch braci, Michała* i Marcina*, których kilkanaście lat temu miałem okazje uczyć. Z którymi wtedy po lekcjach „przenosiłem góry”. Których, jak mi się wydawało, wykorzystywałem bezgranicznie do administrowania pracownią, organizacji imprez, promocji szkoły i w wielu, wielu innych podobnych sytuacjach.
Pół roku zajęło nam ustalenie terminu spotkania. Cóż, ja zabiegany ciągle pomiędzy kolejnymi szkołami, a czas wolny to podróże. Oni obarczeni licznymi obowiązkami. Michał to informatyk-programista. Fachowiec ceniony za to co potrafi (dobrze, że z litościwym sercem, więc nie powiedział ile zarabia). A robi rzeczy na potrzeby dużych firm. Projekty, które nawet, gdy się starał mi wyjaśnić w przystępny sposób, to i tak ledwie łapałem o co chodzi. Tak się świat zmienia, że tylko ci co są w środku tworzenia mogą jeszcze coś ogarniać. Ja już co raz bardziej tylko po orbicie cyberświata… Marcin, to obecnie wykładowca na wyższej uczelni. Spec od architektury wnętrz, reklamy i grafiki komputerowej. Wiele wystaw zagranicznych i polskich na koncie.
Obaj to dziś dojrzali faceci. Odrobinę wyrośli i się zmienili. Ale gdy z nimi rozmawiałem, w moich oczach, widziałem tamtych chłopaków. To co oni pamiętają i wspominają, dla mnie czasem było po prostu małym epizodem. Jakieś błądzenie po Krakowie czy górach. Jakieś lutowanie kabelków, prowadzenie dyskotek dla szkół podstawowych, czy spotkanie wieczorem w szkole. Praca w radiowęźle jawi się najfajniejszą przygodą z ich młodości. Malowanie siedziby radia, konkursy, chrzest. Coś co często dla mnie było wykorzystywaniem ich czasu dla pożytku szkoły i swojej ulgi, okazało się kształtowaniem ich charakteru i powołania na dalsze lata życia. Znów pojawiło się pytanie: „czy mógłbym przyjść i poprowadzić jakieś zajęcia dla uczniów, bo ciągnie mnie do tego”. Hm, no pewnie! Znów potwierdził się cytat, który chodzi moi po głowie od tygodnia: „Ludzie zapomną o tym, co powiedziałeś, ludzie zapomną o tym, czego dokonałeś, ale ludzie nigdy nie zapomną tego, jak dzięki tobie się czuli” (Maya Angelou)
A ja?
Przyszedłem na spotkanie jako zgorzkniały, zmęczony kolejną reformą nauczyciel. Już nie pracuję w tej samej szkole. Już niewiele mogę, tak jak wtedy mogłem. Już raczej nie pojadę na wycieczkę sam jeden z 10 uczniów. Chociażby dlatego, że niebezpiecznie i że zgód i papierów potrzeba setki. Lutownica czy nóż w rękach dzieci jawi się niechybnym kalectwem. Radiowęzeł – karą za naruszenie praw artystów. Chrzest – łamaniem godności. Dziś mam prawomyślne kółka, które mam realizować w wyznaczonych godzinach „urzędowania”. Ale co z tego zostanie w moich uczniach? Czy z tego powodu, że dziś od pierwszej klasy podstawówki próbuję ich nauczyć co to programowanie, pomoże im stać się informatykami lub chociażby dobrymi ludźmi. Czy za kilkanaście lat będą chcieli wspominać te obecne czasy? Czy nie zamęczę ich tymi lekcjami, szkoleniami, programowaniem i programowaniem? Słuchałem i rosło we mnie przekonanie, że chyba jeszcze nie czas poddawać się wszystkim ograniczeniom. Że warto na nowym miejscu spróbować zorganizować coś podobnego do „Dziub Dziuba”. Słuchałem i czerpałem, czerpałem. Kilka godzin szybko minęło. Pożegnaliśmy się już nie jako nauczyciel z uczniami, tylko jako koledzy mający wspólne wspomnienia. A ja? Zmieniłem się nieco. Odmłodniałem.
Morał. Los dał nam zawód, który nas eksploatuje wewnętrznie okrutnie. Szarpie nerwy. Zawód, który nie przynosi kokosów, ale też nie jest powodem do nędzy. Zawód, który po latach wykonywania zaczyna budzić wątpliwości, czy był dobrym wyborem. Przecież też mogłem robić to dzięki czemu dziś moi dawni uczniowie, są bogatymi ludźmi, biznesmenami. Albo mogłem pracować tam, gdzie dziś byłbym już emerytem, jak kilkoro moich kolegów. Gdzie Sejm nie okradłby mnie z marzeń o wcześniejszej emeryturze. Ale czy wtedy przeżyłbym taki wieczór? Mamy cudowny zawód, który ma dużą siłę rażenia. Strzelamy nim na oślep i czasem trafiamy w kogoś, kto na tym buduje swoje życie. Czasem, nie tylko w Dniu Nauczyciela, zdarza się nam coś, o czym inni mogą pomarzyć i na pewno tego nie kupią. Wraca do nas ta energia, którą my włożyliśmy w naszych uczniów i znów jesteśmy tacy jak kiedyś. Taka energia odnawialna, nieprzeliczalna na kasę czy dyplomy. I wspaniałe jest to, że im jesteśmy starsi, tym częściej nam się to przydarza. Do mnie dużo jej wróciło, za co dziękuję. I życzę tego jak najwięcej, moim koleżankom i kolegom, z okazji jutrzejszego święta.
- imiona być może zmienione, a nazwisko w mojej pamięci
Dziękuję Janusz za te słowa ?