Pieniądze zebrane! Cieszę się, że odrobinkę pomogłem swoim poprzednim postem. Tekstem, który to zaczął żyć własnym życiem poprzez udostępnienia i kopiowanie. Poruszył niektóre serca i umysły. Nie czuję się powołanym do przekonywania innych, nie chcę tu na blogu polemizować (taką zasadę przyjąłem i teraz niestety łamię), ale muszę coś dodać, bo spokoju mi to nie daje.
Bardzo współczuje wszystkim rodzicom, których dzieci zginęły. W jakiejkolwiek tragedii. Z powodu czyjejś winy czy choroby. Rodzice nie powinni grzebać swoich dzieci. Zawsze będzie to ból nie do wyobrażenia, gdy ginie dziecko. Krew z krwi, ciało z ciała. Sam nie wiem jakbym to zniósł, gdybym musiał coś takiego przeżywać. Ale wiem, że pieniądze by mi spokoju nie dały, żalu nie zmniejszyły. Nie wiem czy nie obudziłaby się we mnie chęć zemsty, aby winni odpokutowali. To takie ludzkie. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć swych reakcji w sytuacjach ekstremalnych.
Nie podważam faktu, że p. Mirosław, przy umiarkowanym zagrożeniu lawinowym, wbrew ostrzeżeniom ratowników górskich, uległ namowom swych uczniów i podjął decyzję o wymarszu. Błędną decyzję i jakże brzemienną w skutkach. Ale o tym wiemy teraz my. Łatwo oceniać, gdy nie byliśmy na jego miejscu. Nie mniej uważam też za niesłuszne zrzucanie całej odpowiedzialności na niego. Twierdzi się, że tylko on był świadomy zagrożeń, bo dzieci to dzieci, a rodzice mogli nie wiedzieć. Nie trzeba być taternikiem, aby zdawać sobie sprawę, że wycieczka wysokogórska, do tego zimowa, której celem jest zdobycie najwyższego szczytu jest niebezpieczna. Niesie ze sobą ryzyko śmierci. Zawsze. To nie spacer po Łańcucie. Rodzice są dorośli i skoro sami nie potrafią powiedzieć swemu dziecku „NIE”, nie mogą oczekiwać, że zawsze nauczyciel ich wyręczy. Współczuję rodzicom, ale muszę powiedzieć, że też ponoszą odpowiedzialność za podjęcie ryzyka. Podobnie jak i władze, które wyraziły zgodę na wyjazd. Bez ich zgody też by tego nie było.
Jednakże bezsprzecznie najwyższą odpowiedzialność ponosi nauczyciel. My opiekunowie musimy być tego świadomi, że nasze działania często stawiają nas w podobnej sytuacji i czasem tylko szczęście dzieli nas od sądowych wyroków. Trzeba mieć „oczy dookoła głowy”, ale winszuję wszystkim, którzy są w stanie przewidzieć wszystko. Mogą tak twierdzić tylko Ci, którzy nigdy nie byli z uczniami na rowerowej, górskiej czy kajakowej wycieczce. Którym nie zdarzyło się w schronisku patrzeć w niebo i zastanawiać czy będzie burza, czy przejdzie bokiem. Którzy nigdy nie bali się co będzie, gdy dziecko wjedzie w dziurę na drodze i straci równowagę, a dróżki rowerowej nie ma. Minimalizujemy ryzyko. Niektórzy w 100%, nie robiąc nic po za lekcjami (no chyba, że korepetycje).
Był odpowiedzialny. Ma wyrok. Stracił to czym żył. Ma zniszczoną opinię. Każdy nauczyciel potrafi wyobrazić sobie jak ciężko musi być mu teraz żyć z własnym sumieniem i myślami. Fakt, nie można tego porównać do straty rodzicielskiej. Ale ile lat ma ten człowiek jeszcze być targany przed sądy? Co jeszcze ma zrobić, aby ktoś poczuł, że wystarczająco odpokutował? Różnie można rozumieć słowa rodzica, który po wyroku sądu mówi: „ta sprawa nigdy nie będzie miała końca”. Czego oczekuje? Nasuwa się myśl, że całkowitego zniszczenia. Jak to nazwać?
Pieniądze niewiele naprawią. Ale mogą do końca zniszczyć tego emeryta. Na szczęście znaleźli się ludzie myślący podobnie jak ja i już owe 140 000 zebraliśmy. Może dzięki temu nie trzeba będzie dołożyć kolejnego życia do listy efektów tej lawiny. Pewnie dramatyzuję, ale kto z Was to może wykluczyć? Mam nadzieję, że na tym zakończy się ta sprawa. No i chętnie przeproszę owego rodzica za moje niefajne myśli, gdy okaże się, że te pieniążki wsparły jakiś zacny cel ratujący życie innych. Jeżeli nie, trudno, każdy sam decyduje. Tak czy siak życzę jemu jak i pozostałym rodzicom spokoju, umiejętności wybaczenia i nadziei, że Bozia miała dla ich dzieci lepszy plan, niż potrafimy sobie wyobrazić.