Święta, święta i po świętach – na szczęście.

Jak to dobrze! Jakie szczęście , że już minęły. Całe te dni pełne ironii i braku logiki. Wyczekane, wypracowane i brutalne zderzenie z rzeczywistością. Święta. 

Już za mną przedświąteczne wigilie w zawodowym gronie. Nawet ta z „moją” klasą. Taka fajna mimo, że wielu nie bardzo rozumie po co to w ogóle się organizuje. Opłatek nadpalony w świeczce, zostaje w mej pamięci.
Dom. Najpierw nerwowe dni przygotowań, odmawiania sobie smacznych dobroci „bo na święta”. 3 godziny przygotowania życzeń i potem niepewność czy zostaną dobrze odebrane. Szybkie strojenie choinki. Ostatnie chwile przed wigilią lepiej zapomnieć: bo czas ucieka, bo zupa się przypaliła, itd. Potem uroczysta kolacja w gronie najbliższej rodziny. Nastrój odświętny – jak to po nerwowej wymianie zdań sprzed kilku minut. Nawet kolędy nie wychodzą, tak jakby się chciało. Potem paczki z prezentami, które nie cieszą już tak jak te z dzieciństwa. Nawet te „trafione”. Bo w moim wieku już bardziej liczy się to „czego nie można kupić”. A może już tylko właśnie to jest ważne – bo na resztę mnie stać bez czyjegoś udziału. Potem dwa dni nudy i obżarstwa. Kościół i modlitwy z podziękowaniem za cały rok i w intencjach najbliższych i tych dalszych, ale też ważnych. Modlitwy za tych co już w lepszym świecie. W domu myśl: a może na spacer czy rower?  „E nie chce mi się”. Telewizor na kilka godzin. Rośnie brzuch, przybywają kilogramy, bo przecież nie może się zepsuć…  A do tego towarzyszy nieodparta refleksja, że po świętach trzeba będzie wszystko odpokutować. Psychiczną równowagę pracoholika przywracają rozmowy na Facebooku. Tylko tu jeszcze jest coś co może człowieka ekscytować, zaskoczyć, bo cała reszta przećwiczona już prawie 50 razy. Wiele dobrych słów od znajomych i nieznajomych. I tak upływają godziny na próbach połączenia tradycyjnych rodzinnych świąt z nowoczesnym konsumpcjonizmem. Bardzo męczące te świętowanie. Aż w końcu sen i budzę się dziś. Już w normalnej rzeczywistości, bo właśnie tej nocy pękł mi bojler i woda zalała część piwnicy – trzeba to ogarnąć. Bo w urzędach czekają na moje papiery i załatwienie spraw, których w normalnych dniach pracy w szkole, nie dałem rady załatwić. Znów czuję się normalnie, jak zwykle. Odpoczywam od tego świętowania. I tylko ironią losu jest to, że kiedyś czekałem niesamowicie długo na święta, a one tak rzadko się zdarzały. Dziś mam wrażenie, że czas zapieprza mi jak zwariowany i nim się znów przygotuję na przeżywanie kolejnych świąt, będzie Wielkanoc, a później zaraz Boże Narodzenie.  I już sam nie wiem co bardziej mnie dołuje, czy brak czasu w dniach roboczych, czy nadmiar myśli w czasie świętowania? Człowiekowi zawsze najbardziej brakuje tego, czego mieć nie może. Mam dużą nadzieję, że tylko ja mam takie refleksje poświąteczne.  Bo smutnym byłoby, gdyby w tym świecie, święta już tylko takie miały być…

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *