Dwa koszmary i nie wiem który gorszy.

Ale miałem lekcje!
Wchodzę do pracowni, a ona długa i wąska niczym ciasny korytarz. Dzieci siedzą w dwóch rzędach, bo niemal 100% ma dostosowania warunków pracy do swoich możliwości psychofizycznych. Pracownia tak ustawiona, aby 19 uczniów mogło siedzieć w pierwszym rzędzie, najbliżej nauczyciela (zgodnie z zaleceniami poradni). W drugim rzędzie siedzi dyrekcja (hospitacja) i troje dzieci (to te bez zaleceń).

W czasie tłumaczenia zadania jedni robią zdjęcia (nie mogą notować) inni kręcą filmiki (w ogóle nie wiele do nich dociera z lekcji, bo bodźce im przeszkadzają, więc może w domu chociaż odtworzą sobie), kilkoro notuje, ale nic nie można z tego rozczytać (ja nie potrafię, a i oni nie bardzo). Dwoje przeklina co któreś zdanie – cóż tak już mają. Troje, najbliżej okna, przygląda się ptakom w karmniku. Trzy pary omawiają chyba wczorajszy mecz w ogóle mnie nie zauważając. Dwie dziewczynki bawią się okularami, a Kazik patrzy na mnie przekrwionymi oczyma jak w transie (na przerwie chwalił się, że nad ranem zdobył jakieś trofeum w grze). W drugim rzędzie Kasia rozpromieniona, z ręką chyba w majtkach (lepiej nie zaglądać na nią, aby rodzic nie oskarżył mnie o molestowanie). Obok dwie dziewczynki, które wyglądają na zainteresowane lekcją. Ciągle się o coś dopytują, twierdząc, że nie usłyszały lub że osoby fotografujące zasłaniają im tablicę. Acha, jedna z nich, Basia, ma cukrzycę, więc muszę pamiętać, aby sprawdziła sobie poziom. Spoglądam na minę dyrektorki, gdy nagle jakiś huk…

UFF! Zrzuciłem myszkę z biurka i się obudziłem. Na czole odciśnięta spacja. Patrzę na zegarek 2:34, a ja daleko od końca z pisaniem owych dostosowań dla moich uczniów. I tu już kończy się koszmar senny, a zaczyna „wesoła” rzeczywistość szkolna – inny koszmar. W tym roku mam do napisania 62 dostosowania dla uczniów z upośledzeniem, aspergerem, afazją, autyzmem, dysleksją, dysgrafią, dysortografią, nadpobudliwością, niedosłuchem, dyskalkulią, dziecięcym porażeniem, brakiem koncentracji itd. Termin na już. Od wielu dni czytam kolejne informacje o uczniach, zalecenia, wnioski. Obligują mnie do tego orzeczenia i opinie poradni pedagogiczno-psychologicznej. Co tydzień pojawiają się nowe. Poradnia pracuje pełną parą, a nadal wiele dzieci czeka w kolejce na kolejne diagnozy. Staram się to ogarnąć. Tworzę specjalne dokumenty, w ilościach niemożliwych do zapamiętania, nie będąc specjalistą od chorób i dysfunkcji, pracując w „normalnej” szkole bez jakiejkolwiek klasy integracyjnej.
W dzień praca w klasach „normalnych”, ale trudnych do ogarnięcia. Niemal każde dziecko wymaga super indywidualnego podejścia, a ja mam statystycznie 2 minuty na każdego w tygodniu (1 godzina lekcyjna dzielona na 24 uczniów). Przy 62 dostosowaniach trudno mi zapamiętać, co któremu dziecku dolega. A wypadałoby też pamiętać o tych super zdolnych, bo zasługują na specjalne podejście. Popołudniami spotkania w zespołach nauczycielskich z rodzicami i tworzenie kolejnych dokumentów w ramach pomocy psychologicznej. Wieczorami czytanie i pisanie do późna w nocy dostosowań. Przysypianie na biurku. Ile jeszcze tak dam rady nim sam wyląduję u psychologa/psychiatry?

Co się stało z dzisiejszymi uczniami? Kolejny Czarnobyl na nich wpływa, a my nie wiemy o tym? Skąd tyle dysfunkcji?
Rodzice. Rodzice, którzy często chcą każdy problem związany z ich dziećmi rozwiązać rękami innych. Dziecko ma jakieś kłopoty w szkole, wyniki niesatysfakcjonujące, to trzeba mu zdobyć odpowiedni papier, aby było mu łatwiej. Otoczyć kloszem gwarantującym mu 100% sukcesów. Wędrują tłumnie do poradni i niemal wymuszają zalecenia ulgowego traktowania ich pociech. Oczywiście nie można generalizować. Wielu osobom te orzeczenia są konieczne, ale ilu z rodziców widzi, że tam oprócz zaleceń dla nauczycieli są też zalecenia wymagające dodatkowej pracy i troski rodziców? Świat się tak zmienił, że dziś rodzice zaczynają się wstydzić, gdy jeszcze nie byli w poradni i nie „zadbali” o swoją pociechę.
Każde dziecko zgłoszone do poradni musi otrzymać opinie. Każdy człowiek ma swoje predyspozycje i dla każdego da się znaleźć obszary, gdzie ma szczególne kłopoty. Poradnie dwoją się i troją, mniej lub bardziej rzetelnie. Błędy wynikające z nieuważnego skopiowania zaleceń od innych uczniów są już w środowisku nauczycieli legendarne. Kiedyś czytałem zalecenie, że mam stosować hipoterapie (dodam, że pracownie miałem na 2 piętrze). Wątpliwości rozstrzygamy na korzyść dziecka i kolejna opinia leci do naszej szkoły. A my siadamy do pisania kolejnych dostosowań.
Wszyscy są przekonani, że zrobili dobrze dzieciom i co dalej?

Dochodzimy do sytuacji, że dziecko, które może mieć normalne warunki pracy staje się rzadkością w szkole. Ja już na informatyce pracuje z wszystkimi uczniami stosując dla nich specjalne warunki, niemal dostosowania, bo przecież to, że ktoś jeszcze nie jest zdiagnozowany nie świadczy, że on nie ma problemów! Dochodzimy powoli do sytuacji, że będziemy pisać specjalne dostosowania dla dzieci, które rozwijają się „normalnie”, bo w świetle papirologii będzie ich garstka.
I co dalej?

Jak poradzą sobie w świecie dorosłych nasi obecni uczniowie, gdy okaże się, że świat nie gwarantuje im 100% sukcesów? Że ta czy inna dysfunkcja nie daje im prawa do specjalnego traktowania. Jak zniosą pierwsze porażki życiowe, gdy dotychczas żyli w świecie wyidealizowanym i wygłaskanym przez rodziców, psychologów i pedagogów? Obecny świat podąża w kierunku, który jest niemal sprzeczny z naturą. Jak długo tak damy radę i gdzie dojdziemy? Bodaj nie do otwartego zakładu psychiatrycznego dla nas wszystkich.

Wiem, wielu napisze, że jestem nieempatyczny, niewrażliwy. A ja pytam się kto jest empatyczny wobec tych osób, którym na lekcjach pozornie nic nie dolega? No może jedynie hałas i rozgardiasz spowodowany przez tych, którzy poprostu takimi się urodzili i nic nie poradzisz… Kto może ocenić ile oni tracą z tego co mogliby zyskać na lekcjach w wyniku tego, że nasze „normalne” klasy stają się integracyjnymi?

 

P.S.Na zdjęciu efekt mojej nocnej pracy. 62 kartki (znów jednego drzewa mniej)

4 odpowiedzi do “Dwa koszmary i nie wiem który gorszy.”

  1. Jako rodzic 2 dzieci – z dysfunkcją i bez – niestety muszę stwierdzić, że wpływ ma ilość diagnoz mają też nauczyciele. Część ma dryg do zawodu, powołanie, umie nawiązać kontakt z dzieckiem „dysfunkcyjnym”, zainteresować lekcją nawet tego z deficytem uwagi; część musi się tego nauczyć – i dla nich są wskazówki z opinii i orzeczeń. Niestety jest i część, którzy nawet mając na piśmie, że uczeń niedosłyszy, ograniczają się do wpisywania uwag „uczeń nie słucha poleceń, nie uważa na lekcji”.
    …ale drzew szkoda, nie ma elektronicznego systemu w szkole?

Skomentuj Maciej Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.