Rozterki miłośnika TDM-ki

Jak niektórzy wiedzą, moją przygodę z Yamahą TDM 900 rozpocząłem 13 lat temu, marzeniem o kupnie motocykla. Nie wiedziałem jeszcze, że marzę o TDM-ce, więc bardziej rozglądałem się za czymś niklowanym i szpanerskim. Pewnie jak wielu trzydziestosześciolatków. Rodzinie zapowiedziałem, że mają 10 lat, aby do tego przywyknąć. Regularnie przypominałem upływający czas. Wcześniej matka, a potem żona twierdziła, że mam wybierać pomiędzy nią a motocyklem.  Mając 45 lat rzekłem: albo ja z motocyklem, albo rób co chcesz. Rok szukałem choppera, by w ostatnim miesiącu zdecydować się na turystyka. Ostatecznie zadecydowała moja d…a. Po prostu usiadłem na TDM-ie i poczułem, że to jest to. Pierwsza miłość – to się czuje. Tym co się stukają w głowę twierdząc, że to głupota, powiem: serce nie sługa… jak przy wyborze żony.

2014 lipiec. Przedstawiam Wam moją wybrankę: Yamaha TDM 900 rocznik 2005, oszczędny silnik czterosuwowy rzędowy, 86 KM, sucha miska olejowa, sześciostopniowa skrzynia biegów i napęd łańcuchem tylnego koła. 223 kg., niewiele, bo 47 000 km.  Acha i świetne hamulce w jakimś tam oplocie HELowym (cokolwiek to znaczy).  Motocykl w bardzo dobrym stanie, a widząc „kurwiki” w moich oczach, właściciel nawet nie chciał dyskutować o zejściu z ceny. Tym bardziej, że dał mi całą listę tego co niedawno naprawiał (napęd, hamulce, świece, akumulator i takie tam). Ostatecznie mam ją za 14 500 zł. Po trzech latach nie żałuję.
Początki mieliśmy bardzo trudne, bo prawo jazdy wprawdzie miałem, ale sprzed 25 lat. Trzeba było wykupić dodatkowe jazdy. Pierwsza położenie TDM-ki na podwórku. Potem „w koło komina” i po parkingach. Najdalej 80 km od domu.  Takie jednodniowe wypady jak ten: Taki tam króciutki (aż wstyd) wypad początkującego…Tak minął mi sezon 2014.
Zima 2015. Przeczytałem z setkę recenzji szukając warsztatu dla mojej „Tereski”. Mniej zachodu miałem, gdy z żoną szukaliśmy ginekologa-położnika. Ale cóż trzeba komuś zaufać. Tak trafiłem do warsztatu „7 Motors” w Chełmie Śląskim, gdzie Dawid ps. DANVIELD zrobił pierwszą fachową inspekcję motocykla. Ja powiedziałem tylko tyle: „rób co trzeba, bo chcę być pewnym, że jest zrobiony dobrze”. On zrobił resztę, czyli: posprawdzał filtry, powymieniał oleje, płyn w układzie chłodzenia. Sprawdził zawieszenie i zrobił ogólną regulację. Dużo mi opowiadał, z czego ja tylko zrozumiałem, że mam zapłacić 650 zł. No i to, że podobno szczęśliwie trafiłem egzemplarz bardzo zadbany. Przed sezonem wymieniłem jeszcze obie oponki za prawie 1000 zł i wyłącznik przy stopce. Cóż, jak się kocha trzeba płacić. Ktoś już wcześniej mnie tego w niejednym sklepie uczył.

Wiosny nie mogłem się doczekać, więc gdy tylko słońce ogrzało świat, już na początku marca, ruszyłem w nieco dalszą podróż Spacerkiem: Tychy – Góra Św Anny – Czechy – TychyRazem 230 km.  Zatankowałem 10 litrów i jeszcze zostało, co dało mi spalanie na poziomie 4,3l.  TDM-ka spisała się doskonale, a ja wróciłem prostu szczęśliwy.

Od tego momentu nosiło mnie okrutnie. Co miałem chwilkę czasu, to chociaż kilkanaście kilometrów, ale zawsze. Aż w końcu dorwałem, tu na tym forum, taką grupę, która nie bała się zabrać mnie dalej ze sobą. Dziś im się dziwię, bo sam siebie raczej bym wtedy nie zabrał do Rumunii. Tym bardziej, że na pierwsze nasze 15 minutowe spotkanie przyjechałem motocyklem bez lewego podnóżka, bo wyglebiłem się delikatnie na krawężniku. Potem jeszcze raz spotkaliśmy się na 2 godzinki i ruszyliśmy w świat. Macie czas to poczytajcie: Góry Rumunii – spełnione marzenieByło cudownie, zwłaszcza w górach. Moja TDM bez najmniejszego problemu znosiła moje dziwactwa i błędy, pokonując niekończące się serpentyny.  Przejechaliśmy 3200 km. Średnie spalanie wypadło na 4,2 litra. Czyż można się gniewać za taki koszt jazdy? No chyba jedynie na słowackie ceny paliwa, bo w Rumunii i na Węgrzech podobnie jak w Polsce.


Latem jedno czy dwudniowe spacerki motocyklem po polskich drogach – tak dla samej przyjemności.
Jesienią,  jeszcze 2015 roku, pognało mnie na wschód. Tym razem samotnie pojeździłem wzdłuż naszej wschodniej granicy nie omijając Lwowa czy Wilna. Od Wisły na wschód – Kresy Polskie. Jazda samemu ma ogromną zaletę  – nie trzeba nic planować i z nikim o tym dyskutować. Po prostu siadasz i jedziesz, gdzie Cię oczy niosą i serce podpowiada. Niestety ma też jedną wadę, którą sobie uświadomiłem podnosząc się na poboczu niedaleko Polsko-Litewskiej granicy: gdy się wywalisz to sam musisz podnosić motocykl. A gdy się wywalisz bardziej skutecznie, to może nie być nikogo, kto zadzwoni po pomoc. Ale cóż podniosłem się i jeszcze bardziej ostrożnie ruszyłem dalej. Tylko żal mi było połamanego plastikowego boczku „Tereski”. A taki ładny, oryginalny był. No cóż! Ważne, że nic poważnego mi i TDM-ce się nie stało.

No i tak minął kolejny sezon, nadeszła zima 2016 i czas na zimowy serwis. Tym razem nie miałem wątpliwości, moją „Tereskę” może dotykać tylko Dawid. W końcu sprawdził mi się zabezpieczając bezproblemowe pokonanie tysięcy kilometrów. Znów serwis zawieszenia, wymiana oleju, płynów i nówki świece irydowe. Moja TDM podobno abstynentka – nie łyknęła nawet kieliszka oleju. Była też „poważna” naprawa wymagająca wymiany czujnika hamulca przy kierownicy i to tyle. 630 zł kosztował mnie serwis po przejechaniu prawie 12 000 km i spaleniu prawie 500 litrów paliwa. Dlatego nadal kocham moją TDM!
Wiosną 2016 roku, wraz z towarzyszami z rumuńskiej wyprawy, pojechałem na kilka dni w Bieszczady, a potem w lubelskie i kieleckie – razem 1300 km. Polska południowo-wschodnia (maj 2016).  Po tej podróży zaczął powoli wyciekać olej z przedniego zawieszenia. Za 200 zł Dawid zrobił co było trzeba twierdząc, że ktoś kiedyś naprawił tylko jedna stronę. Nie rozumiem takich oszczędności, bo to przecież chodzi o komfort i pewność podróży. A może, to ja tak tylko się boję?


Na początku lata kolejna wyprawa mojego życia. Pielgrzymka do Rzymu. W pewien sposób to podziękowanie za tyle wspaniałych chwil w siodle. Tam, dosyć szybko przez Czechy i Austrie. Potem niezwykłe uczucie podczas jazdy ulicami Wiecznego Miasta, a zwłaszcza wjazdu kolumną na Plac Świętego Piotra. A następnie powrót zwiedzając północ Włoch, Austrię i Czechy. Z pielgrzymką do Rzymu i powrót przez Alpy (2016).W sumie przejechałem ponad 4000 km. Jedynym problemem technicznym stał się rachunek bankowy z informacjami o tankowaniu i opłatach za autostrady – drogo!


Po powrocie nieco odpoczynku i kolejny wyjazd na Woodstock. Po raz pierwszy trafiłem w tak niezwykłe miejsce, pełne tylu różnych ludzi, tylu charakterów i pomysłów na życie. Jeżeli jeszcze nie byliście, to polecam wioskę motocyklową przy tym festiwalu. Wprawdzie warunki spartańskie, ale atmosfera przednia. No i organizatorzy zapewnili pełne bezpieczeństwo pilnując przez całą dobę moją TDM-kę. Kolejne 1000 km zaliczone.

W tym roku jeszcze troszeczkę pokręciłem się „w koło komina” i znów mamy zimę i czas podsumowania. Na liczniku od poprzedniego serwisowania przybyło 11000 km przejechanych bez jakiegokolwiek problemu technicznego. Dawid twierdzi, że znów powymienia co trzeba i w dalszą drogę. Wierzę mu, ale jednak martwi mnie przebieg, który nieubłaganie rośnie. Podejrzewam nawet, że żona nocą podkręca mi licznik, aby było więcej. Motocyklem jeżdżę tylko od czasu do czasu, a samochodem stale. Jednak tu przebieg roczny rośnie mi 4 razy szybciej!
Do tego nie wiem, czy to z zazdrości, czy z dobrego serca, ale coraz więcej znajomych twierdzi, że powinienem rozstać się z moją Yamaszką, bo ją zbyt wykorzystuję. Że powinna trafić do kogoś, kto nie będzie ganiał jej po kilkanaście tysięcy kilometrów rocznie. Podobno zasłużyła na łagodniejsze traktowanie.  A samemu kupić sobie coś z mniejszym przebiegiem. Tylko, czy to nie zdrada uczucia? No chyba, że to znów będzie TDM J.  Inni twierdzą, by dalej jeździć, bo przynajmniej wiem, że jest niezawodna, a te sprowadzane to często oszukane przebiegi mają. A Wy jak uważacie?